poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Gdy udajesz kogoś kim nie jesteś...

Często spotykasz się z fałszywymi ludźmi. Początkowo udają miłych, ale potem wszystko się zmienia. To już nie te same osoby, które poznałeś jakiś czas temu. Może się okazać, że tylko chcieli Cię wykorzystać, chociaż jest też lepsza opcja- chcieli mieć z Tobą kontakt, ale wiedzieli, że jeśli będą tacy jacy są naprawdę to nie będziesz chciał mieć z nimi kontaktu.
Ile było małżeństw które rozpadły się z tego powodu? Ile więzi zostało zerwanych, złamanych serc? Zapewne sam znasz takie przypadki, każdy z nas zna. Wielu z nas samych udaje trochę kogoś kim nie jest: słucha z zainteresowaniem o rzeczach, które całkowicie go nie obchodzą, uśmiecha się do kogoś mimo, że serdecznie nie lubi tej osoby.
I ja nie mówię, że to złe. Jak wiadomo świat, niestety, oparty jest na znajomościach i czasem po prostu należy ugryźć się w język. Problem zaczyna się wtedy, kiedy całkowicie kreujemy się na nową postać, z nowym charakterem, zachowaniem, a nawet zainteresowaniem. Tak nie da się udawać na dłuższą metę, nasz prawdziwy charakter zacznie z nas wychodzić, może nie przy wszystkich, ale przy co bliższych nam osobach.
I co wtedy? Poczucie zdrady, kłamstwa. I tu pozostaje decyzja- brnąć w to dalej czy odpuścić?
Kiedyś byłam ekspertką w udawaniu, serio. Nikt, kto mnie poznał powierzchownie nie domyślał się mojego charakteru, tego prawdziwego. Zamknięta w sobie introwertyczka, której ilość zaburzeń jest większa niż waga (dobra, przesadzam, ale tylko troszeczkę) z maską bardzo otwartej osoby, wiecznie roześmianej. Królowa manipulacji.
Ale to były pozory, które niektórzy zaczęli dostrzegać. Bo mój śmiech najczęściej był reakcją obronną, bo nieufność wobec ludzi była spowodowana zazdrością, bo nie chciałam by ktokolwiek zajął moje miejsce.
Aż w końcu usłyszałam coś w stylu "lubię Ciebie, nie tę osobę, którą udajesz".
Czy to było dla mnie ważne? Bardzo, bo jeśli ktoś akceptował mnie pomimo wieelu wad, to dlaczego inni mają tego nie robić?
Kłamstwo ma krótkie nogi. Zawsze wyjdzie na jaw, a jedyne czego możesz doświadczyć to zranienie, no chyba, że jesteś interesowną świnią i robisz to dla zysków. Przecież te wszystkie małżeństwa z miłości do pieniędzy są tak trwałe... wszystkie przyjaźnie dla korzyści nigdy się nie kończą.
No cóż, to tak nie działa. Zarówno m
iłość jak i przyjaźń są zyskiem, ok, ale nie materialnym.

Do przeczytania!

sobota, 27 sierpnia 2016

Internet friend

Coś już tam o tym pisałam, ale nie zaszkodzi rozwinąć tematu. Dzięki Aliś za pomysł.
IF- czyli internet friend to, jak nazwa wskazuje, osoba którą poznajemy przez internet- chat, forum, komunikator głosowy czy jakkolwiek inaczej.
Moim zdaniem jest to dobre miejsce do szukania nowych znajomości. Wspólne zainteresowania, poglądy, wszystko co czasem trudno nam znaleźć wśród naszych "fizycznych" znajomych.
Uczymy się ludzi nie tylko poprzez mowę ciała. To jak piszą- czy może starają pisać się dokładnie, czy robią tak kiedy tylko są zdenerwowani. To jak mówią, jeśli mamy możliwość rozmowy głosowej. Są raczej cisi, czy potrafią przekrzykiwać, jak zmienia się barwa ich głosu pod wpływem różnych emocji.
Z doświadczenia wiem, że takim osobom ufa się bardziej, bo mamy pewność, że przynajmniej jeśli komuś coś powie to nam to nie zaszkodzi, ale nie spłyca to naszego zaufania do poziomu "mogę się wygadać, nic poza tym". Taka relacja może trwać miesiąc, pół roku, 2 lata a nawet i 8, a i tak znajdą się osoby, które powiedzą, że to przejściowe, bo jak można nazwać przyjacielem kogoś, kogo się na oczy nie widziało (bo helou od czego mamy Skype ?).
Jednak to zawsze niesie ryzyko czy się chce czy się nie chce. Nigdy nie wiemy kto siedzi po drugiej stronie monitora. Nim dojdzie do spotkania trzeba się poważnie zastanowić czy jesteśmy pewni intencji drugiej osoby.
Pewnie spotkanie jest marzeniem wielu osób tk
wiących w takiej relacji, chociaż wiem, że są też przypadki, kiedy nie chce się wychodzić poza tę bezpieczną strefę internetu.
Ale jak się przygotować do takiego spotkania?
Czas- mimo wszystko, pierwsze spotkanie lepiej ograniczyć do jednego dnia, przynajmniej moim zdaniem tak jest hm... bezpieczniej? Chyba, że jest to drugi koniec Polski, to wiem, że tak się po prostu nie da.
Miejsce- u mnie, u ciebie czy w połowie? To jest dobre pytanie, bo przy tych dużych odległościach może lepiej spotkać się gdzieś w połowie? W jakimś miejscu i pójść razem np. na kawę? Przynajmniej będziecie na widoku.
Poinformuj kogoś o takim spotkaniu, gdzie będziesz, kiedy wrócisz. Zadzwoń jak dojedziesz na miejsce i będziesz wracać, może raz w trakcie. Może trochę panikuję, ale taki telefon naprawdę potrafi uspokoić, szczególnie rodzica.
Wiesz co jest piękne w takiej relacji? Szczerość. Nie musisz udawać, że kogoś lubisz, nie musisz kłamać, że jest Ci smutno i wiesz, że kiedy już siedzisz przy tej osobie i masz ją przy sobie, to ona czuje dokładnie to samo co Ty. Wielką radość. Te spotkania są jednymi z moich najlepszych wspomnień.
Wiele tych "realnych" znajomości zrywa się przez brak kontaktu. Bo przeprowadzka, bo inna szkoła, bo inni ludzie, a ta przez wielu nazywana płytką, głupią i bezsensowną zostaje, jeśli wiemy kogo możemy nazwać przyjacielem.
O! Wpadł mi pomysł na posta, ale to może następnym razem.
Ja żadnej ze swoich internetowych relacji nie żałuję. Okej, zdarzały się złe, toksyczne i bebe, ale to ilu wspaniałych ludzi poznałam, to ile się nauczyłam i jak bardzo się zmieniłam... no cóż, było warto.
I pewnie zastanawiasz się kim jest Aliś, o której wspomniałam w drugim zdaniu?  Aliś jest handlarzem ludźmi i jedną z moich if, którą załaskoczę jak się spotkamy. Wiem, że to czytasz, nie bij.  :c

Do przeczytania!

środa, 24 sierpnia 2016

Motywacja. Na co komu to potrzebne?

Często dostaję pytania dotyczące motywacji. Jak się zmotywować, bo kogoś dopadł leń, bo to za trudne, bo ja nie umiem. No błagam.
Nie masz motywacji? Bo miałeś biegać, zdrowo się odżywiać i generalnie zmienić swoje nastawienie, ale nie wychodzi. I to nie jest kwestia motywacji. Widocznie nie zależy Ci na tym. Widocznie bodziec, który Cię do tego napędza jest zbyt słaby.
Chcesz schudnąć? Odbicie w lustrze powinno Ci wystarczyć.
Chcesz poprawić kondycję? Spróbuj wejść na 5 piętro.
Chcesz zdrowo się odżywiać? Ale ciastko taaakie dobre.
Zmiany nie powinny być dla nas obciążeniem. Ba! Powinny być dla nas przyjemnością, bo co z tego, że będziesz jeść sałatę jak królik, skoro tak będzie ciągnęło Cię do czekolady. Nic na siłę.
Okej, nie twierdzę, że to źle, jak ktoś ma motywację zewnętrzną, taką jak udowodnienie czegoś innym, czy chociażby robienia tego dla rodziny (przykładowo ciąża), ale wtedy trzeba się jej trzymać, a nie odpuszczać, bo cośtam.
Chcesz ciastko? Zjedz ciastko. Chcesz poleżeć i pooglądać film zamiast ćwiczyć? Proszę Cię bardzo. Tylko żeby potem nie było płaczu o to, że nie ma efektów.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Moje dziecko ma problem! Autoagresja część 2.

Trochę długo się zbierałam do tego wpisu, trochę blokada weny, ale koniec, trzeba pisać.
Dzisiaj druga część dotycząca autoagresji (PIERWSZA CZĘŚĆ) tym razem dla rodziców.

Zastawiam się, co niektórzy mają w głowach, by wierzyć w wymówki typu "kot". Naprawdę. Ja rozumiem, że nie jest to łatwy temat, nie oszukujmy się, dla obu stron. Jeśli widzisz, że Twoje dziecko ma jakieś podejrzane rany na rękach, nogach, a nawet brzuchu, to zareaguj, bo istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że jemu zależało na tym byś je zauważył. W każdym innym przypadku też reaguj, bo może stać się tragedia i nie, wcale nie straszę, mówię prawdę.
Tylko jak zacząć? Być może nie dopuszczasz do siebie tej myśli "przecież on/ona jest taka szczęśliwy/a. Wychodzi ze znajomymi, dobrze się uczy, jakie on/ona może mieć problemy?" Właśnie takie myślenie bywa zgubne, bo "jakie można mieć problemy w tym wieku?" Ano można. I to większe niż Ci się wydaje. Każdy wiek, każdy etap rozwoju ma swoje problemy i nie można ich dzielić na mniejsze i większe.
Nastolatek uczy się wszystkiego, a często wymagania wobec niego wykraczają poza zakres możliwości. Ucz się dobrze, wychodź ze znajomymi, miej pasje (tylko nie zbyt drogą, nie będziemy wydawać pieniędzy na Twoje widzimisię!!!) miej jakieś osiągnięcia we wszyskim, do tego odżywiaj się zdrowo i uprawiaj sport, uśmiechaj się, bądź kulturalny, pomagaj starszym, nie denerwuj się, nie smuć, nie miej problemów, a i nie licz, że Ci pomożemy, jesteś już duży.
Wcale nie koloryzuję, wiele osób w moim wieku tak właśnie ma. Ja jestem jedną z tym osób, która nie doświadczyła czegoś takiego jak "wymagania" ze strony rodziny, czasem tylko w żartach ktoś wspominał, że może się pochwalić taką mądrą siostrą/chrześnicą, a tu tylko średnia tylko 4,3. Zapomina wół jak cielęciem był. Przecież też zapewne pamiętasz pierwszy zawód miłosny, słabą ocenę, kłótnię z przyjacielem. Czy wtedy nie uważałeś tego za problem?
Okeeeej, ja rozumiem, że jest dużo innych wyjść niż wyładowywanie się na swoim ciele, ale jak już jest za późno to trzeba coś z tym zrobić.
Tutaj pojawia się pytanie co robić? Czy "walić prosto z mostu" i nie dać szansy na wykręcenie się, czy bawić się w podchody? Moim zdaniem pierwsza opcja jest lepsza, ale w momencie kiedy mamy pewność, że taki problem u naszej pociechy jest, chociaż trzeba przygotować się na brak współpracy, a także na możliwe gorzkie słowa. Rachunek sumienia, bo nie mogło być tak idealnie. Sadzasz delikwenta obok siebie, odkrywasz ten długi rękaw czy bluzę (tak tak, będzie nosić bluzę nawet przy 30 stopniach) i bez krzyków, bez kiwania palcem, bez pogardy w głosie pytasz "dlaczego?". Tutaj właśnie może pojawić się potok słów, niekoniecznie dla nas przyjemny. Trzeba się liczyć z tym, że dziecko nie będzie w stanie się otworzyć, może wtedy warto zaproponować psychologa? Wiem, że to cios w ego, bo "jak to moje dziecko nie chce ze mną rozmawiać?", ale to chyba nie o to chodzi, by zaspokoić własne potrzeby, ale by pomóc.
Chyba, że masz zamiaru, bo "jest duży, poradzi sobie", ale wtedy nie używaj aluzji i licz się z tym, że wizyta u psychologa/psychiatry (bo dużo osób patrzy przez pryzmat kosztów) kosztuje mniej niż pogrzeb. I tak, to miało zadziałać tak, jak zapewne zadziałało.
Czasem dziecko samo stawia pierwszy krok, samo chce rozmawiać, samo chce pomocy, idzie do nauczyciela, psychologa szkolnego czy kogokolwiek innego, a z doświadczenia wiem, że wtedy rodzic zostanie wezwany do szkoły, ale to już trzeba być wielkim ignorantem by nic nie zrobić (dzięki mamo :')). Zadaniem rodzica jest dziecko wspierać, jeśli samo chce pomocy tym lepiej, ale znaczy, że już niedługo może być za późno na jakąkolwiek pomoc.

Rozpisałam się, ale jeśli mogę kogoś uświadomić, to to zrobię. Ktoś da sobie radę sam, ktoś inny porozmawia z przyjacielem, a ktoś inny będzie zapadał się w tę spiralę zniszczenia. A to co Ty z tym zrobisz drogi rodzicu zależy od Ciebie.

Do przeczytania!

czwartek, 18 sierpnia 2016

Back to school!

Back to school! Ale o nienienienie, nie wychodź jeszcze. Nie mam zamiaru chwalić się zeszytami, plecaczkiem czy czym tam jeszcze.
Zapraszam na psychologiczne back to school- czyli jak się nastawić.
Jeśli idziesz do kolejnej klasy masz łatwiej i wiele z tych punktów możesz ominąć. Jednak jest też duże prawdopodobieństwo, że zaczynasz nowy etap edukacji. Tak jest też w moim przypadku, bo wkraczam na nieznane (względnie nieznane) tereny technikum. Zaczniemy od absolutnych podstaw dla wszystkich, a potem przejdę do tych punktów kiedy idziesz do nowej szkoły.
1. Wstawanie wcześniej.
Wiem. To katorga. Szczególnie kiedy w wakacje drzemie się do 10. Ale spokojnie, jest na to sposób. Zacznij ustawiać sobie budziki od godziny o której aktualnie najczęściej wstajesz o np. 15 minut. W ten sposób "cofniesz się" o ponad 3 godziny, czyli w sam raz.
W trakcie roku szkolnego też mam na to sposób, szczególnie, jeśli masz problem ze wstawaniem:
Ustaw sobie budzik przykładowo 20 minut przed planowanym wstaniem i zajmij się czymś: poczytaj książkę, poprzeglądaj koty w internecie albo powtórz materiał na sprawdzian. Cokolwiek, bylebyś nie zasnął. Potem będzie łatwiej ruszyć się z wygodnego łóżka, bo jesteś już rozbudzony.
2. Podręczniki
Przejrzyj podręczniki na ten rok jeśli już je masz. Dowiesz się jakich ekscytujących i wspaniałych rzeczy dowiesz się w kolejnym roku swojej edukacji. Tak, tak, zajechało trochę ironią, ale nie do końca, nie jest tak źle, bo kto wie? Może się miło zaskoczysz i poczujesz chemię do jakiegoś przedmiotu? Tak jak ja w 3 klasie gimnazjum poczułam chemię do chemii, której szczerze nienawidziłam, a polubiłyśmy się do tego stopnia, że byłyśmy razem na konkursie.
3. Zeszyty
I nie mówię tu o kolorach czy wzorach. Mam tylko nadzieję, że nie masz w swoim arsenale tych w twardej oprawie. Mało Ci ciężaru na plecach? Co do grubości, to jeśli idziesz kolejny rok do tej samej szkoły masz łatwiej, bo znasz nauczycieli i ich nastawienie względem przepisywania podręcznika. Jeśli chodzi o gimnazjum to spokojnie wystarczą Ci zeszyty 60- kartkowe (oprócz matematyki i polskiego oczywiście), a do mniej ważnych przedmiotów nawet 32 kartki stykną.
A jak sobie rozplanować zeszyty w szkole ponadgimnazjalnej? Jeśli idziesz do liceum to już zapewne znasz swoje rozszerzenia więc do tych przedmiotów przygotuj grubsze zeszyty, tak samo w technikum przedmioty zawodowe, ale tu uwaga, bo niektóre możesz mieć rok, inne 3 lata. To warto sprawdzić.
Zmorą wielu uczniów jest zeszyt do matematyki- A4 czy A5?
Ja w tym roku decyduję się na kołozeszyt A4. Dlaczego? Nie zajmuje dużo miejsca, bo połowę zawsze można schować do tyłu a dla osoby która ma matematykę w rozszerzeniu może okazać się zbawienny. Tutaj z wielkim bólem biorę twardą oprawę, bo chcę aby zeszyt trochę mi wytrzymał.
4. Plecak czy tobra?
Zawsze wolałam torby, mimo, że moje plecy protestowały i skutki niesłuchania ich czuję do dziś, bo koszmarnie pieką kiedy siedzę bez oparcia. Ale co tam, w tym roku też decyduję się na torbę, trochę liczę na ograniczenie przedmiotów, ale to dopiero od drugiej klasy. Jeśli masz dużo przedmiotów, to jednak mimo wszystko polecam plecak, ale tylko jeśli nosisz go poprawnie, czytaj na dwóch ramionach. Inaczej to nie ma sensu. Moim zdaniem wielką wadą plecaków jest to, że 1. Trzeba go ściągać by coś z niego wziąć 2. Niestety, jeśli komuś zdarza się dużo chodzić to bardzo grzeją się plecy, szczególnie zimą.
Jednak to tylko moja opinia, wybór pozostawiam Wam.
*. Bonus dla ambitnych z obu grup
Konkursy. Jeśli czujesz się na siłach to polecam. Szczególnie 3 klasa gimazjum i konkursy przedmiotowe. Niestety, często będzie się to wiązało z tym, że przesiedzisz ferie w szkole, ale to ma jakiś swój klimat i bardzo miło wspominam picie kawy nad testami z moją nauczycielką od informatyki czy pizza w zielonej szkole z kółkiem chemicznym. Owszem, nauki jest sporo (więcej niż sporo), ale jednak na te konkursy nie idzie każdy.


























Teraz czas na część dla osób, które zaczynają nową szkołę.
5. Facebook
Ciężko mi to mówić, ale kto w dzisiejszych czasach nie ma Facebooka? W szkołach już dawno wywieszono listy klas. Zaproś, napisz, stwórzcie grupę klasową. Przecież nie tylko Ty nie będziesz nikogo znać.
6. Tylko spokój może nas uratować!
Nie bój się, to normalne, że się stresujesz. Nowa szkoła, nowi ludzie, nowi nauczyciele, przedmioty, wymagania i wszystko inne. I to dobrze, zmiany są dobre, nie zamykasz się w swojej "strefie komfortu". Świat jest za mały by zamykać się w małej grupce znajomych.
7. Daj się poznać i poznawaj
Pomyślcie o spotkaniu klasowym, w moim przypadku chyba obędzie się bez, bo czego ja się spodziewam po klasie nerdów (profil informatyczny), warto spróbować. Na rozpoczęciu roku nie będziecie stali i gapili się na siebie jak na kosmitów. Pokaż siebie z jak najlepszej strony, jeśli nie jesteś duszą towarzystwa, to nikt nie każe sypać Ci żartami z rękawa, jeśli jesteś typowym śmieszkiem, nie musisz stać z grobową miną. To wszystko wyjdzie w praniu. W końcu spędzicie ze sobą kilka lat.
8. Nauczyciele
Może ktoś z Twojej rodziny chodził do tej szkoły? A może masz w niej jakiś znajomych? Warto podpytać o nauczycieli. Lepiej nie zrazić się i nie ściągać u nauczyciela który ma rentgen w oczach albo starać się być poważnym przy nauczycielu-śmieszku. W końcu lepiej uczyć się na czyiś błędach.

To na tyle, może rozwinąć któryś z punktów? Zapraszam do komentowania!

Do przeczytania!

środa, 17 sierpnia 2016

Czarny humor

Czarny humor jest jak para nóg... nie każdy go ma.
Jestem wielką fanką dobrego, czarnego humoru, przez co momentami jestem postrzegana jako osoba, która jest zła, nietolerancyjna i ogólnie pomiot szatana.
Bardzo możliwe, że po pierwszym zdaniu też tak pomyślałeś i ten post jest właśnie dla Ciebie. Przy czym jeśli też jesteś chorym zwyrolem, to też możesz przeczytać i napisać czy zgadzasz się z tym co napisałam.
Zacznę może od tego, że uważam iż do takiego humoru nie każdy się nadaje. Więc jakie są "kryteria"?
Dystans.
Śmiać można się ze wszystkiego, w końcu śmiech to zdrowie, ale póki nie urażamy tym innych osób. Bo co komu szkodzi, że pośmieję się z martwych płodów, skoro znam swoje towarzystwo i wiem, że nikogo tym nie urażę? Co z tego, że czasem rzucę jakimś rasistowskim żartem, skoro tak naprawdę toleruję i szanuję każdego człowieka, a swoje wypaczonym poczuciem humoru nikogo nie krzywdzę.
Inaczej sprawa się ma, jeśli swoimi, w naszym mniemaniu zabawnymi, żartami możemy kogoś urazić. Wtedy trzeba przemyśleć swoje zachowanie. Zapewne zdarzyło Ci się powiedzieć coś głupiego i potem za to przepraszać. Potem starałeś się bardziej zważać na słowa i bardziej trzymałeś język  za zębami. Tylko szkoda, że najpierw ktoś musiał ucierpieć.
Drugą stroną medalu jest to, że o ile trzeba mieć dystans do innych i wiedzieć co i kiedy można mówić. to ważny jest dystans do samego siebie, bo nigdy nie wiesz kiedy staniesz się ofiarą takiego żartu. I tak szczerze? Ani mi się waż wtedy obrażać. Oczywiście, są punkty w które nie powinno się celować nawet w żartach, ale odrobina śmiechu z siebie też nie zaszkodzi.
Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem. :)
Don't worry, be happy!

Do przeczytania!

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Agresja wobec autoagresji?

Długo myślałam nad tym postem, jak go ubrać słowa by był dla Ciebie zrozumiały. Tym samym chciałam zacząć serię postów związanych z tym tematem Niezależnie po której ze stron stoisz, przeczytaj, spróbuj zrozumieć. Czy jesteś rodzicem, czy osobom której temat autoagresji nie jest obcy, a może znajomym takiej osoby i zastanawiasz się jak jej pomóc. No i jest jeszcze jedna kategoria... ta, do której nawiązuje tytuł postu- osoby, które nie potrafią zrozumieć tego problemu (bo tak, wbrew pozorom to jest problem).
No i może od tych osób zacznę, ale może nim zagłębisz się w dalszą część obejrzyj ->https://www.youtube.com/watch?v=pIGwmP9L3WE albo chociaż przeczytaj komentarze. Czujesz tę agresję? Przecież słowa powiedziane w tym filmie są jak najbardziej prawdziwe.
Ale co z tego, prawda? Lepiej napiszmy, że mogła się pociąć, pośmiejmy się z osób które to robią. To przecież takie śmieszne.
Prawda?
Nie prawda. Pewnie myślisz jak głupim trzeba być, by robić sobie krzywdę. Bo przecież te wszystkie osoby robią to tylko i wyłącznie dla zainteresowania. Bo myślisz, że ciąć się można tylko po rękach? Tak żeby było to jak najbardziej widać? To przecież śmieszne. Jeśli jesteś nastolatkiem, to nawet nie potrafisz sobie wyobrazić ile osób, które podczas roku szkolnego mijasz na korytarzu gdzieś tam pod ubraniem chowa czy to rany, czy to blizny. I zaskoczę Cię, takie osoby z czasem stają się mistrzami kamuflażu, przebierając się na wf obrócą w stronę ściany pocięte biodro, zamiast krótkich spodenek ubiorą długie dresy, żeby zakryć blizny na nogach. Chociaż... czy gdybyś zauważył ruszyłoby Cię to? Wiedziałbyś jak zareagować? Jak zacząć rozmowę? Czy może zacząłbyś się śmiać, mówiąc o tym wszystkim dookoła?
Czy czasem ciężko się zastanowić nad skutkami swoich słów? Bo to co powiesz często może zaważyć o kolejnym cięciu, o kolejnym przypaleniu, przyduszeniu, podtopieniu. O kolejnym uderzeniu skierowanym w siebie. Kolejnych nienawistnych myślach, które kierowane są do samego siebie.
To, że Ty sobie powiesz i myślisz, że to nie wywoła żadnego efektu... to tak nie działa.
Nie znam osoby, która byłaby dumna z tego, że robi sobie krzywdę. Zapewne takie są, ale one się tym pochwalą, wrzucą zdjęcie na tumblr, popłaczą w statutach na Facebook'u, jakie to one nieszczęśliwe. Ale to mija się z celem, nie sądzisz?
I to jest smutne. Że to właśnie takie osoby budują stereotyp tego, że nastolatkowie (tak tak, nie tylko dziewczyn to dotyczy) krzywdzą się dla zainteresowania otoczenia, bo to jest mała część tego.
To co dla Ciebie jest błahostką innych może przerastać. Tam gdzie Ty znajdziesz powód do śmiechu inni znajdą powód do łez. Zastanów się kilka razy zanim powiesz coś, co może kogoś zranić.

A na koniec i tak lepiej tego nie mów.

I żeby nie było, nie namawiam w żaden sposób do autoagresji, jest wiele innych wyjść. Każde jest lepsze, niż robienie sobie krzywdy. Nie pochwalam, ale jestem w stanie zrozumieć. I tu właśnie o zrozumienie chodzi, bo czy ktoś, kto czuje się rozumiany sięgnąłby po broń ostateczną?

Do przeczytania!

piątek, 12 sierpnia 2016

Nie oceniaj ludzi po okładce.

Ostatnio będąc na zakupach zauważyłam dziwną tendencje ludzi do mierzenia innych wzrokiem. Z reguły raczej średnio mnie interesuje kto i jak wygląda, ale w tym przypadku to ja zostałam tym "obiektem obserwacji".
Czemuż to? A otóż pierwszy raz po farbowaniu włosów zdarzyło mi się wyjść na zakupy i żeby nie było, moim aktualnym kolorem jest ciemna czerwień. Żadne błękity czy zielenie.
Spróbujcie to sobie wyobrazić, dziewczyna wyglądająca jakby z treningu wojskowego wróciła, z czerwonym "czymś" na głowie. Zapewne myślą większości ludzi w tamtym momencie było "kto ją z poprawczaka wypuścił". Gdybym nie znała sama siebie też bym tak pomyślała, bo nie powiem, mój styl zdecydowanie nie pasuje do wyjątkowo delikatnego charakteru.
No i właśnie o to chodzi. Bo dlaczego:
-Nastoletnia dziewczyna idąca z dzieckiem musi być dziwką? Przecież równie dobrze to może być jej siostra.
-Chłopak w dresach musi być typowym "Sebixem", który nic poza ustawkami za blokiem nie widzi? Może to jest młody geniusz, który po prostu lubi taki styl?
-Gruba dziewczyna o siebie nie dba? Skąd wiesz, że nie jest chora lub nie bierze leków, które skutecznie uniemożliwiają jej zrzucenie wagi?
- Chuda dziewczyna nic nie je? Tak samo jak powyżej, skąd wiesz czy nie jest chora. A może po prostu ma świetną przemianę materii?
- "Żul" spod sklepu sam wybrał swój los i pewnie jedyne na co zbiera to kolejne piwo? Może to mężczyzna, którego Ty nazywasz żulem dawno temu stracił rodzinę i nie ma kto mu pomóc, a przez to w jakim jest stanie nie może teraz znaleźć pracy? I może na prawdę potrzebuję na tę głupią bułkę.

Ile ludzi tyle stereotypów. Ile ludzi tyle historii. Kto dał innym prawo oceniania kogokolwiek? Za to czego słucha, za to skąd pochodzi, za to jak wygląda?
Tak, jestem typowym stereotypem. Jestem chuda, słucham metalu, mam czerwone włosy i dobre oceny. No tak, pewnie nic nie jem, po szkole odprawiam czarne msze i kurwię się na lewo i prawo, a poza tym nie mam życia, bo ciąglę się uczę.
Czy tak jest? NIE! Bo człowiek to nie tylko to co widzimy, to wszystkie przeżycia, cała historia, której my nie znamy.
Tak jak ta tytułowa książka. Może z zewnątrz nie zachęca, ale w środku kryje coś ciekawszego niż kolorowy rysunek.
Nim osądzisz- pomyśl, nim ocenisz- poznaj.

Ohoho, ale się rozpisałam. Notki będą pojawiać się średnio 3-4 razy w tygodniu, bo mam wrażenie, że mogą mi się zbyt szybko pomysły skończyć.

Do przeczytania!

środa, 10 sierpnia 2016

Przyjaźń- czyli jak łamać stereotypy

Z góry przepraszam za wczorajszy brak wpisu (jakby ktoś to w ogóle czytał), ale primo- miałam urodziny, secundo- zależało mi na tym temacie, ale że jest związany bezpośrednio z jedną osobą, chciałam dać jej szansę. Głównym tematem będą dwa wyjątkowo wredne stereotypy, a mianowicie przyjaźń przez internet i ta damsko- męska... Jednocześnie.
Ogólnie to nie powiem, żeby był to dla mnie najprzyjemniejszy temat, ale powiedzmy, że o tym napiszę kiedy indziej.
Tak, miałam if (internet friend) i to był poziom relacji, jakiej nie zdołałam wcześniej zbudować z nikim. Może wydawać się to śmieszne, ale tak faktycznie było. Niestety, nie jestem osobą do tworzenia jakiejkolwiek bliższej znajomości. Bardzo często się kłóciliśmy, bardzo często starałam się odciąć od niego. Dlaczego? Nie wiem.
Wiem za to, że byliśmy na siebie skazani, pokłócić na więcej niż dwa dni zdarzyło się... Raz.
Rozmowy po nocach, w ciągu dnia też po wieeele godzin.
I spotkanie. Widzieliśmy się dwa razy. Spory strach, ale jeszcze większa radość. Widzisz chłopaka pierwszy raz w życiu i czujesz się przy nim tak bezpieczna, jakbyście mieszkali w sąsiedztwie od zawsze.
Żeby nie było. To nie była znajomość miesiąca czy dwóch, ale 3 lat, a tak właściwie to jakiegoś 1,5 roku i po tym czasie nadal miałam wątpliwości co do tego czy mogę nazwać go przyjacielem.
Historia moja jest trochę smutna, bo nie kończy się happy endem. Teraz wiele osób mogłoby powiedzieć, że jeśli przyjaźń umarła, to nie była prawdziwa. Była. Była zdecydowanie i ja wierzę, że to nie skończy się tak łatwo. Nie wiem czy tę przerwę można nazwać odpoczynkiem, czasem na ułożenie sobie wszystkiego, czy końcem.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Depresja- heheszki czy poważna sprawa?

Post do którego natchnął mnie to video: https://www.youtube.com/watch?v=CRj8_F8Hevc
PRZED WŁĄCZENIEM POWYŻSZEGO LINKU ZAPOZNAJ SIĘ Z TYM POSTEM, GDYŻ WZIĘCIE GO NA POWAŻNIE ZAGRAŻA TWOJEMU ŻYCIU LUB ZDROWIU.


To tyle z tytułowych "heheszek". Teraz na poważnie.
Nim jednak zagłębimy się w ten temat, przytoczmy (wikipediową, bo jakżeby inaczej) definicję depresji:
Zaburzenia depresyjne  – pojęcie stosowane w terminologii psychiatrycznej, odnoszące się do zespołów objawów depresyjnych występujących w przebiegu chorób afektywnych (określanych także jako zaburzenia afektywne, zaburzenia nastroju). Zespoły te objawiają się głównie obniżeniem nastroju (smutkiem, przygnębieniem, niską samooceną, małą wiarą w siebie, poczuciem winypesymizmem, u części pacjentów myślami samobójczymi), niezdolnością do przeżywania przyjemności (anhedonią), obniżeniem napędu psychoruchowego (spowolnieniem), zaburzeniem rytmu dobowego (bezsennością lub nadmierną sennością) lub zmniejszeniem apetytu (rzadziej wzmożeniem apetytu)
 I, zaskoczę Was, to samo z siebie nie mija. Powiedzenie komuś, że inni mają gorzej tego nie rozwiąże. BA! Jestem skłonna stwierdzić, że właśnie takie słowa mogą pogorszyć stan osoby chorej "no, on/ona ma rację, robię z siebie ofiarę, jak mogę być tak beznadziejna, że to robię" i zacznie się ona wycofywać, chować swoje problemy.
"To tylko kwestia podejścia", "zacznij myśleć inaczej", "uśmiechnij się, życie jest takie piękne i kolorowe!", oczywiście, życie jest kolorowe, w końcu czarny to też kolor. W końcu zmiana podejścia jest taka prosta.
Nie.
Nie jest.
To jest trochę jak jak klatka, mała, pusta, otoczona ciemnością. Jeśli choćby spróbuje się z niej wyjść, na prętach pojawia się drut kolczasty skutecznie wybijając z głowy ten pomysł.
W końcu człowiek rezygnuje, bo jego dłonie są tak poranione, że nawet już nie ma siły na walkę.
W pewnym momencie jedynym pragnieniem jest przyłożenie szyi do tych drutów. Coś jak krzyk w próżni, mimo największych wysiłków nie usłyszy go nikt. Czasem jedynym odzewem jest nasz własny i wcale nie jest on pozytywny.
Ale żeby nie było tak smutno to uwaga, osoba z depresją potrafi się uśmiechnąć! I to nawet często (za często, jak ktoś w Waszym otoczeniu śmieje się nawet wtedy kiedy powinna się chociażby irytować to coś jest nie tak), ale... dla niej to nie ma sensu, tak samo jak każda inna czynność. Lepiej się uśmiechać, żeby uniknąć pytań. Lepiej przykleić sobie banana do twarzy, bo tak jest prościej.
O autoagresji kiedy indziej, bo tu nie chcę się tak rozpisywać.
Do przeczytania!

niedziela, 7 sierpnia 2016

Czas, czas, czas...

Wszyscy narzekamy na brak czasu, nieprawdaż? Bo nie mamy czasu iść na zakupy, nie mamy czasu się wyspać, nie mamy czasu na naukę, na pracę, na życie.
Jednak, czy na pewno? Każdy z nas ma dokładnie tyle samo czasu każdego dnia, tyle samo dni tygodnia, tyle samo miesięcy, a jednak... ten czas gdzieś nam umyka.
Jak to jest, że niektórzy potrafią go wykorzystać i mieć go zawsze i wszędzie, a inni są zamknięci jego w pułapce? Nawet gdyby każdej dobie dodać godzinę, tygodniowi dzień, miesiącowi tydzień i tak dalej, to obiecuję, że te osoby, które chronicznie narzekają na brak czasu, nadal by go nie miały. Jednak wiadomo, nie ma nic za darmo. W imię wolnych godzin czasem trzeba z czegoś zrezygnować, coś robić szybciej i sprawniej. Zamiast długiej gorącej kąpieli wziąć prysznic, zamiast codziennych zakupów robić je raz na tydzień, czy chociaż raz na kilka dni. Czujecie różnicę? Niby takie niepozorne, a jednak zabierają tam te cenne sekundy z życia.
Dobrym przykładem jest też coś, o czym wspomniałam w poprzednim poście, o tu.
Bo jak to połączyć szkołę z nauką?! Przecież nauczycielom i rodzicom w *tu wstaw dowolne określenie pęknięcia dolnego odcinka pleców* poprzewracało, że po szkole mamy się uczyć! Gdzie czas na przyjemności? Na prawdę, na to są sposoby, ale komu by się chciało, prawda?
Zauważyłam, że tymi którzy najczęściej mają problem z uciekającymi godzinami są osoby leniwe.
Tak tak mili państwo, jeśli Wy też na to narzekacie to właśnie nazwałam Was leniami. Broń Boże, żeby wszystkich, ale za pewne większość, bo jednak są przypadki, kiedy czasu nie starczy nawet na wizytę w miejscu, gdzie król chodzi piechotą. Chyba dobrym przykładem na to będą samotne matki, często pozostawione same sobie. Z jednej strony praca, żeby utrzymać siebie i malucha, a z drugiej właśnie ten maluch, który jak nikt inny potrzebuje opieki i zainteresowania.
Hm... to chyba właśnie dlatego nigdy nie chciałam mieć dzieci.
Dobra, to na tyle, znowu się rozpisałam, a i tak nikt tego nie czyta. Smuteczek. :c
Do przeczytania!

sobota, 6 sierpnia 2016

Daj mi spać mucho! I o szkole kilka słów

To jedyne słowa, które aktualnie przychodzą mi na myśl. Znacie to uczucie, kiedy niby się już wyspaliście, ale jednak nawet nie chce Wam się otworzyć oczu? Ja niestety tak.
Ale ile można spać prawda? Trzeba wstać i zrobić coś kreatywnego.

Dobra, to wyżej napisałam około 9. I nie, nadal nic nie zrobiłam, ale naprawię i coś napiszę.
Szkoła. Trochę to przerażające, że już niedługo kończą się wakacje. Niektórzy pewnie się cieszą (tak, wbrew pozorom są takie osoby), bo o ile nauka niewielu osobom sprawia przyjemność, to możliwość siedzenia kilku godzin ze znajomymi zapewne jest jakimś plusem tej instytucji jaką jest szkoła. Jednak pewnie znajdzie się część osób, które chodzą tam tylko dlatego, że muszą, bo ani nie idzie im zbyt dobrze w nauce, ani nie są zbyt popularni.
Stojąc gdzieś pomiędzy tym wszystkim przez 3 lata gimnazjum doszłam do pewnych wniosków, ale o tym zaraz.
Najlepiej ze swojego gimnazjum wspominam nauczycieli. Szczególnie w trzeciej klasie, gdzie potrafili znaleźć wyrozumiałość dla mnie i moich zaległości, które małe nie były i cudem obyło się bez nie klasyfikacji z jednego przedmiotu. Gorzej było z uczniami. Z tymi w moim przypadku był problem, bo "jako ona nie pisze sprawdzianu?", "dlaczego jej to nie dotyczy?", jakby sobie przypomnieli o moim istnieniu. Póki pozwalałam ze sobą usiąść na sprawdzianie wszystko było ok, taka fajna kumpela ze mnie, a nagle jak uznałam "walcie się, było trzeba się nauczyć" pojawiał się problem, bo "nie wszyscy uczą się tak dobrze jak ty".
To jest wniosek numer jeden: Masz dobre oceny? Daj ściągać, bo inaczej nie będą Cię lubić.
Nigdy tego nie rozumiałam. Szczególnie w przypadku dziewczyn (bo chłopaki nawet się do nie nie zbliżali (zbliżali czy zbliżały?)), które pewnie z godzinę rano poświęcały na makijaż. Bo ciężko wstać godzinę później, a dnia poprzedniego wykorzystać tę godzinę na naukę, ale po co? Przecież można ściągać.
Wniosek numer dwa: Nie wyróżniasz się niczym? Wyróżniaj się głupotą.
Porób z siebie błazna, powyśmiewaj się z kogoś. Tak, to działa. Zdecydowanie odwróci to od Ciebie uwagę, może nawet uda Ci się podbudować swoją i tak zaniżoną samoocenę. Bo przecież ktoś, kto wie ile jest warty, nie przejmuje się tym co sądzą o nim inni.
Wniosek trzeci: Introwertyk? Nie pijesz, nie palisz, nie lubisz imprez? ALIEN!!!
Co do pierwszego, czasem nie rozumieją tego nawet nauczyciele. Bo przecież nikt nie chce siedzieć sam czy to w ławce, czy na korytarzu. Oczywiście, dobrze, że się interesują, bo może masz jakieś problemy, może nie czujesz się w klasie akceptowany i inne takie, ale no kurczę, niektórzy już tak mają i tyle, i wcale nie jest to coś nienormalnego. Dwa kolejne dotyczą rówieśników i to nie tylko w szkole, ale i ogólnie. "Ze mną się nie napijesz?" <<< te słowa chyba słyszał każdy. Nie jestem duszą towarzystwa, piątkowy wieczór wolę spędzić z książką, napić się najwyżej z rodziną, ale to winka co najwyżej (omujborze Ty masz przecież 16 lat!!oneone1!!jeden!!!), a do reszty nawet się nie tykam. Bo po co. Mam własny mózg i nie potrzebuję by ktoś mówił mi co mam robić, a czego nie. Nie będę ślepo robić czegoś z czym się nie zgadzam "bo inni tak robią"
Wniosek czwarty na podsumowanie: Szkoła zabija indywidualność.
Tego chyba opisywać nie muszę, każdy sam sobie to przeanalizuje i wysunie własne wnioski.

Do kolejnego posta!

piątek, 5 sierpnia 2016

Witam państwa bardzo serdecznie!

Wypadałoby zacząć od kilku słów przywitania nim się tu "zagnieżdżę" na stałe, nieprawdaż?
(Nie)normalna nastolatka, która lubi pisać co jej w duszy gra. Tyle w skrócie.
A teraz czas bardziej się rozpisać:
MSLX- zlepek każdej mojej internetowej osobowości, a przez te kilka lat urzędowania w internecie trochę się ich stworzyło, z każdym z tych "zlepków" kryje się inna historia, inny okres mojego krótkiego, bo 16-letniego życia. Niezbyt oryginalnie, prawda?
Na imię mam jakośtam, mieszkam gdzieśtam i zajmuję się czymśtam. Who cares? No błagam.
To co może Wam się przydać, może zaciekawić i sprawić, że zostaniecie na dłużej, to to, że lubię komentować to co wokół mnie się dzieje, czasem w (aż za bardzo) prześmiewczy sposób.
Nie lubię koloru różowego.
Nie słucham łandajrekszyn i bajbera.
Nie wyglądam jak co druga tambler girl na ulicy.
Nie imprezuję co weekend.
Nie jestem ekstrawertyczką.
I przede wszystkim NIE mam zamiaru udawać kogoś kim nie jestem, bo po co?  Generalnie jestem całe życie na nie. Ale czemu nie?
Tyle słowem wstępu.
Postaram się posty wstawiać dość regularnie, ale też nie mam w zwyczaju (kolejne nie, czy nie za dużo tego?) pisać o niczym, bo to... nudne?
Do zobaczenia! Widzenia? Czytania? Dobra, nieważne, do czegośtam!