Nie było mnie tu... 1,5 miesiąca. Czym to zostało spowodowane? Zaraz się dowiesz.
Przede wszystkim, nie oszukujmy się, szkoła i szereg wielu innych czynników. Co do szkoły- zakochałam się w niej, w przedmiotach zawodowych, w mojej klasie, w nauczycielach, a nawet w samym budynku. Mam wrażenie, że w końcu trafiłam na właściwe miejsce.
A skoro o miłości mowa, to spartaczyłam po całości, bo nawet byłam w swoim pierwszym związku, który już zakończyłam. Ale to jest temat na osobnego posta.
Co do całej reszty, jakie to piękne uczucie patrzeć na tablicę z fascynacją w oczach i widzieć jak cała reszta przysypia. No nie powiem, cieszę się niezmiernie z mojego wyboru.
Jednak żeby nie było tak kolorowo, to wracają stare demony, a nie powiem miałam cichą nadzieję, że teraz się wszystko zmieni, bo przecież powinno, prawda? Przecież wszystko jest dobrze, a to jednak wraca. Za dużo, za dużo, ale nie poddam się. Oj niee... tym razem mam po co walczyć. I będę.
Innym okiem
Przemyślenia na poważnie... trochę z przymrużeniem oka.
piątek, 28 października 2016
sobota, 3 września 2016
Pierwszy dzień w szkole.
Dawno mnie tu nie było. Nowa szkoła... myślałam, że będzie gorzej. Serio!
Miałam o tyle lepiej, że część osób z mojej nowej klasy kojarzyłam (tak tak, wiedziałam, że dana osoba tak się nazywa, nic poza tym) i wiedziałam gdzie iść (prawie).
Tak było na rozpoczęciu roku. W klasie mam, łącznie ze mną, 4 dziewczyny. Ten wynik mnie nie zadowala, wolałabym, żeby była maksymalnie jedna poza mną... ale co tam. Może się przepiszą! Tak tak, możesz mnie teraz zjechać, bo jestem niemiła i pewnie zazdrosna. No niestety, nie mam o co. Jeśli chodzi o wiedzę informatyczną (bo jestem na specjalności technik informatyk) to moje drogie koleżanki nie sięgają mi do pięt, że tak skromnie powiem. Skąd mogę to wiedzieć? Ano stąd, że wszystkie chodziły ze mną do gimnazjum i w momencie kiedy ja tłukłam budowę komputera i programowanie to one bawiły się Excelem.
Czy czuję zagrożenie? Niezbyt. Złapałam kontakt z kilkoma osobami, więc może nie będzie tak źle. Do ekstrawertyczki mi daleko, ale czy mi to w sumie przeszkadza?
A teraz o tym pierwszym dniu "lekcyjnym", a może bardziej powinnam powiedzieć organizacyjnym.
Na szczęście lekcje zaczynaliśmy w tej samej klasie w której byliśmy na rozpoczęciu roku. Byłam pierwsza ze względu na autobus, potem dochodziły kolejne osoby. Jedni bardziej otwarci, dosiadali się na ławce i próbowali rozmawiać, inni trochę mniej, ograniczyli się do przywitania, a jeszcze inni ze strachem unikali wzroku kogokolwiek. Potem zaczęły się schody. BO JAK TU NA MATEMATYKĘ TRAFIĆ! Z pomocą przyszedł nam starszy kolega, który nas zaprowadził. Chcąc nie chcąc było widać, że jesteśmy pierwszą klasą.
Nie chcę mi się wymieniać każdej lekcji, ale jedyne co jeszcze wspomnę to słowa polonisty "macie panowie szczęście, starajcie się zadowalać damy to może wam nie uciekną, a wy drogie panie wykorzystujcie ich jak tylko się da". Coś podobnego powiedział nam wychowawca. Wygryw!
Niedawno wróciłam z spotkania "integracyjnego" bo może przewinęła się przez nie w sumie 1/3 klasy, ale było milutko. Już pamiętam część imion.
Jestem naprawdę pozytywnie nastawiona, pomimo jednej osoby z byłej klasy, to już wiem, że nie zepsuje mi tego co zrobiłam dzisiaj.
Trzeba mieć nadzieję!
A jak tam u Was pierwszy dzień szkoły? Piszcie!
Do przeczytania!
Miałam o tyle lepiej, że część osób z mojej nowej klasy kojarzyłam (tak tak, wiedziałam, że dana osoba tak się nazywa, nic poza tym) i wiedziałam gdzie iść (prawie).
Tak było na rozpoczęciu roku. W klasie mam, łącznie ze mną, 4 dziewczyny. Ten wynik mnie nie zadowala, wolałabym, żeby była maksymalnie jedna poza mną... ale co tam. Może się przepiszą! Tak tak, możesz mnie teraz zjechać, bo jestem niemiła i pewnie zazdrosna. No niestety, nie mam o co. Jeśli chodzi o wiedzę informatyczną (bo jestem na specjalności technik informatyk) to moje drogie koleżanki nie sięgają mi do pięt, że tak skromnie powiem. Skąd mogę to wiedzieć? Ano stąd, że wszystkie chodziły ze mną do gimnazjum i w momencie kiedy ja tłukłam budowę komputera i programowanie to one bawiły się Excelem.
Czy czuję zagrożenie? Niezbyt. Złapałam kontakt z kilkoma osobami, więc może nie będzie tak źle. Do ekstrawertyczki mi daleko, ale czy mi to w sumie przeszkadza?
A teraz o tym pierwszym dniu "lekcyjnym", a może bardziej powinnam powiedzieć organizacyjnym.
Na szczęście lekcje zaczynaliśmy w tej samej klasie w której byliśmy na rozpoczęciu roku. Byłam pierwsza ze względu na autobus, potem dochodziły kolejne osoby. Jedni bardziej otwarci, dosiadali się na ławce i próbowali rozmawiać, inni trochę mniej, ograniczyli się do przywitania, a jeszcze inni ze strachem unikali wzroku kogokolwiek. Potem zaczęły się schody. BO JAK TU NA MATEMATYKĘ TRAFIĆ! Z pomocą przyszedł nam starszy kolega, który nas zaprowadził. Chcąc nie chcąc było widać, że jesteśmy pierwszą klasą.
Nie chcę mi się wymieniać każdej lekcji, ale jedyne co jeszcze wspomnę to słowa polonisty "macie panowie szczęście, starajcie się zadowalać damy to może wam nie uciekną, a wy drogie panie wykorzystujcie ich jak tylko się da". Coś podobnego powiedział nam wychowawca. Wygryw!
Niedawno wróciłam z spotkania "integracyjnego" bo może przewinęła się przez nie w sumie 1/3 klasy, ale było milutko. Już pamiętam część imion.
Jestem naprawdę pozytywnie nastawiona, pomimo jednej osoby z byłej klasy, to już wiem, że nie zepsuje mi tego co zrobiłam dzisiaj.
Trzeba mieć nadzieję!
A jak tam u Was pierwszy dzień szkoły? Piszcie!
Do przeczytania!
poniedziałek, 29 sierpnia 2016
Gdy udajesz kogoś kim nie jesteś...
Często spotykasz się z fałszywymi ludźmi. Początkowo udają miłych, ale potem wszystko się zmienia. To już nie te same osoby, które poznałeś jakiś czas temu. Może się okazać, że tylko chcieli Cię wykorzystać, chociaż jest też lepsza opcja- chcieli mieć z Tobą kontakt, ale wiedzieli, że jeśli będą tacy jacy są naprawdę to nie będziesz chciał mieć z nimi kontaktu.
Ile było małżeństw które rozpadły się z tego powodu? Ile więzi zostało zerwanych, złamanych serc? Zapewne sam znasz takie przypadki, każdy z nas zna. Wielu z nas samych udaje trochę kogoś kim nie jest: słucha z zainteresowaniem o rzeczach, które całkowicie go nie obchodzą, uśmiecha się do kogoś mimo, że serdecznie nie lubi tej osoby.
I ja nie mówię, że to złe. Jak wiadomo świat, niestety, oparty jest na znajomościach i czasem po prostu należy ugryźć się w język. Problem zaczyna się wtedy, kiedy całkowicie kreujemy się na nową postać, z nowym charakterem, zachowaniem, a nawet zainteresowaniem. Tak nie da się udawać na dłuższą metę, nasz prawdziwy charakter zacznie z nas wychodzić, może nie przy wszystkich, ale przy co bliższych nam osobach.
I co wtedy? Poczucie zdrady, kłamstwa. I tu pozostaje decyzja- brnąć w to dalej czy odpuścić?
Kiedyś byłam ekspertką w udawaniu, serio. Nikt, kto mnie poznał powierzchownie nie domyślał się mojego charakteru, tego prawdziwego. Zamknięta w sobie introwertyczka, której ilość zaburzeń jest większa niż waga (dobra, przesadzam, ale tylko troszeczkę) z maską bardzo otwartej osoby, wiecznie roześmianej. Królowa manipulacji.
Ale to były pozory, które niektórzy zaczęli dostrzegać. Bo mój śmiech najczęściej był reakcją obronną, bo nieufność wobec ludzi była spowodowana zazdrością, bo nie chciałam by ktokolwiek zajął moje miejsce.
Aż w końcu usłyszałam coś w stylu "lubię Ciebie, nie tę osobę, którą udajesz".
Czy to było dla mnie ważne? Bardzo, bo jeśli ktoś akceptował mnie pomimo wieelu wad, to dlaczego inni mają tego nie robić?
Kłamstwo ma krótkie nogi. Zawsze wyjdzie na jaw, a jedyne czego możesz doświadczyć to zranienie, no chyba, że jesteś interesowną świnią i robisz to dla zysków. Przecież te wszystkie małżeństwa z miłoścido pieniędzy są tak trwałe... wszystkie przyjaźnie dla korzyści nigdy się nie kończą.
No cóż, to tak nie działa. Zarówno m
iłość jak i przyjaźń są zyskiem, ok, ale nie materialnym.
Do przeczytania!
Ile było małżeństw które rozpadły się z tego powodu? Ile więzi zostało zerwanych, złamanych serc? Zapewne sam znasz takie przypadki, każdy z nas zna. Wielu z nas samych udaje trochę kogoś kim nie jest: słucha z zainteresowaniem o rzeczach, które całkowicie go nie obchodzą, uśmiecha się do kogoś mimo, że serdecznie nie lubi tej osoby.
I ja nie mówię, że to złe. Jak wiadomo świat, niestety, oparty jest na znajomościach i czasem po prostu należy ugryźć się w język. Problem zaczyna się wtedy, kiedy całkowicie kreujemy się na nową postać, z nowym charakterem, zachowaniem, a nawet zainteresowaniem. Tak nie da się udawać na dłuższą metę, nasz prawdziwy charakter zacznie z nas wychodzić, może nie przy wszystkich, ale przy co bliższych nam osobach.
I co wtedy? Poczucie zdrady, kłamstwa. I tu pozostaje decyzja- brnąć w to dalej czy odpuścić?
Kiedyś byłam ekspertką w udawaniu, serio. Nikt, kto mnie poznał powierzchownie nie domyślał się mojego charakteru, tego prawdziwego. Zamknięta w sobie introwertyczka, której ilość zaburzeń jest większa niż waga (dobra, przesadzam, ale tylko troszeczkę) z maską bardzo otwartej osoby, wiecznie roześmianej. Królowa manipulacji.
Ale to były pozory, które niektórzy zaczęli dostrzegać. Bo mój śmiech najczęściej był reakcją obronną, bo nieufność wobec ludzi była spowodowana zazdrością, bo nie chciałam by ktokolwiek zajął moje miejsce.
Aż w końcu usłyszałam coś w stylu "lubię Ciebie, nie tę osobę, którą udajesz".
Czy to było dla mnie ważne? Bardzo, bo jeśli ktoś akceptował mnie pomimo wieelu wad, to dlaczego inni mają tego nie robić?
Kłamstwo ma krótkie nogi. Zawsze wyjdzie na jaw, a jedyne czego możesz doświadczyć to zranienie, no chyba, że jesteś interesowną świnią i robisz to dla zysków. Przecież te wszystkie małżeństwa z miłości
No cóż, to tak nie działa. Zarówno m
iłość jak i przyjaźń są zyskiem, ok, ale nie materialnym.
Do przeczytania!
sobota, 27 sierpnia 2016
Internet friend
Coś już tam o tym pisałam, ale nie zaszkodzi rozwinąć tematu. Dzięki Aliś za pomysł.
IF- czyli internet friend to, jak nazwa wskazuje, osoba którą poznajemy przez internet- chat, forum, komunikator głosowy czy jakkolwiek inaczej.
Moim zdaniem jest to dobre miejsce do szukania nowych znajomości. Wspólne zainteresowania, poglądy, wszystko co czasem trudno nam znaleźć wśród naszych "fizycznych" znajomych.
Uczymy się ludzi nie tylko poprzez mowę ciała. To jak piszą- czy może starają pisać się dokładnie, czy robią tak kiedy tylko są zdenerwowani. To jak mówią, jeśli mamy możliwość rozmowy głosowej. Są raczej cisi, czy potrafią przekrzykiwać, jak zmienia się barwa ich głosu pod wpływem różnych emocji.
Z doświadczenia wiem, że takim osobom ufa się bardziej, bo mamy pewność, że przynajmniej jeśli komuś coś powie to nam to nie zaszkodzi, ale nie spłyca to naszego zaufania do poziomu "mogę się wygadać, nic poza tym". Taka relacja może trwać miesiąc, pół roku, 2 lata a nawet i 8, a i tak znajdą się osoby, które powiedzą, że to przejściowe, bo jak można nazwać przyjacielem kogoś, kogo się na oczy nie widziało (bo helou od czego mamy Skype ?).
Jednak to zawsze niesie ryzyko czy się chce czy się nie chce. Nigdy nie wiemy kto siedzi po drugiej stronie monitora. Nim dojdzie do spotkania trzeba się poważnie zastanowić czy jesteśmy pewni intencji drugiej osoby.
Pewnie spotkanie jest marzeniem wielu osób tk
wiących w takiej relacji, chociaż wiem, że są też przypadki, kiedy nie chce się wychodzić poza tę bezpieczną strefę internetu.
Ale jak się przygotować do takiego spotkania?
Czas- mimo wszystko, pierwsze spotkanie lepiej ograniczyć do jednego dnia, przynajmniej moim zdaniem tak jest hm... bezpieczniej? Chyba, że jest to drugi koniec Polski, to wiem, że tak się po prostu nie da.
Miejsce- u mnie, u ciebie czy w połowie? To jest dobre pytanie, bo przy tych dużych odległościach może lepiej spotkać się gdzieś w połowie? W jakimś miejscu i pójść razem np. na kawę? Przynajmniej będziecie na widoku.
Poinformuj kogoś o takim spotkaniu, gdzie będziesz, kiedy wrócisz. Zadzwoń jak dojedziesz na miejsce i będziesz wracać, może raz w trakcie. Może trochę panikuję, ale taki telefon naprawdę potrafi uspokoić, szczególnie rodzica.
Wiesz co jest piękne w takiej relacji? Szczerość. Nie musisz udawać, że kogoś lubisz, nie musisz kłamać, że jest Ci smutno i wiesz, że kiedy już siedzisz przy tej osobie i masz ją przy sobie, to ona czuje dokładnie to samo co Ty. Wielką radość. Te spotkania są jednymi z moich najlepszych wspomnień.
Wiele tych "realnych" znajomości zrywa się przez brak kontaktu. Bo przeprowadzka, bo inna szkoła, bo inni ludzie, a ta przez wielu nazywana płytką, głupią i bezsensowną zostaje, jeśli wiemy kogo możemy nazwać przyjacielem.
O! Wpadł mi pomysł na posta, ale to może następnym razem.
Ja żadnej ze swoich internetowych relacji nie żałuję. Okej, zdarzały się złe, toksyczne i bebe, ale to ilu wspaniałych ludzi poznałam, to ile się nauczyłam i jak bardzo się zmieniłam... no cóż, było warto.
I pewnie zastanawiasz się kim jest Aliś, o której wspomniałam w drugim zdaniu? Aliś jest handlarzem ludźmi i jedną z moich if, którą załaskoczę jak się spotkamy. Wiem, że to czytasz, nie bij. :c
Do przeczytania!
IF- czyli internet friend to, jak nazwa wskazuje, osoba którą poznajemy przez internet- chat, forum, komunikator głosowy czy jakkolwiek inaczej.
Moim zdaniem jest to dobre miejsce do szukania nowych znajomości. Wspólne zainteresowania, poglądy, wszystko co czasem trudno nam znaleźć wśród naszych "fizycznych" znajomych.
Uczymy się ludzi nie tylko poprzez mowę ciała. To jak piszą- czy może starają pisać się dokładnie, czy robią tak kiedy tylko są zdenerwowani. To jak mówią, jeśli mamy możliwość rozmowy głosowej. Są raczej cisi, czy potrafią przekrzykiwać, jak zmienia się barwa ich głosu pod wpływem różnych emocji.
Z doświadczenia wiem, że takim osobom ufa się bardziej, bo mamy pewność, że przynajmniej jeśli komuś coś powie to nam to nie zaszkodzi, ale nie spłyca to naszego zaufania do poziomu "mogę się wygadać, nic poza tym". Taka relacja może trwać miesiąc, pół roku, 2 lata a nawet i 8, a i tak znajdą się osoby, które powiedzą, że to przejściowe, bo jak można nazwać przyjacielem kogoś, kogo się na oczy nie widziało (bo helou od czego mamy Skype ?).
Jednak to zawsze niesie ryzyko czy się chce czy się nie chce. Nigdy nie wiemy kto siedzi po drugiej stronie monitora. Nim dojdzie do spotkania trzeba się poważnie zastanowić czy jesteśmy pewni intencji drugiej osoby.
Pewnie spotkanie jest marzeniem wielu osób tk
wiących w takiej relacji, chociaż wiem, że są też przypadki, kiedy nie chce się wychodzić poza tę bezpieczną strefę internetu.
Ale jak się przygotować do takiego spotkania?
Czas- mimo wszystko, pierwsze spotkanie lepiej ograniczyć do jednego dnia, przynajmniej moim zdaniem tak jest hm... bezpieczniej? Chyba, że jest to drugi koniec Polski, to wiem, że tak się po prostu nie da.
Miejsce- u mnie, u ciebie czy w połowie? To jest dobre pytanie, bo przy tych dużych odległościach może lepiej spotkać się gdzieś w połowie? W jakimś miejscu i pójść razem np. na kawę? Przynajmniej będziecie na widoku.
Poinformuj kogoś o takim spotkaniu, gdzie będziesz, kiedy wrócisz. Zadzwoń jak dojedziesz na miejsce i będziesz wracać, może raz w trakcie. Może trochę panikuję, ale taki telefon naprawdę potrafi uspokoić, szczególnie rodzica.
Wiesz co jest piękne w takiej relacji? Szczerość. Nie musisz udawać, że kogoś lubisz, nie musisz kłamać, że jest Ci smutno i wiesz, że kiedy już siedzisz przy tej osobie i masz ją przy sobie, to ona czuje dokładnie to samo co Ty. Wielką radość. Te spotkania są jednymi z moich najlepszych wspomnień.
Wiele tych "realnych" znajomości zrywa się przez brak kontaktu. Bo przeprowadzka, bo inna szkoła, bo inni ludzie, a ta przez wielu nazywana płytką, głupią i bezsensowną zostaje, jeśli wiemy kogo możemy nazwać przyjacielem.
O! Wpadł mi pomysł na posta, ale to może następnym razem.
Ja żadnej ze swoich internetowych relacji nie żałuję. Okej, zdarzały się złe, toksyczne i bebe, ale to ilu wspaniałych ludzi poznałam, to ile się nauczyłam i jak bardzo się zmieniłam... no cóż, było warto.
I pewnie zastanawiasz się kim jest Aliś, o której wspomniałam w drugim zdaniu? Aliś jest handlarzem ludźmi i jedną z moich if, którą załaskoczę jak się spotkamy. Wiem, że to czytasz, nie bij. :c
Do przeczytania!
środa, 24 sierpnia 2016
Motywacja. Na co komu to potrzebne?
Często dostaję pytania dotyczące motywacji. Jak się zmotywować, bo kogoś dopadł leń, bo to za trudne, bo ja nie umiem. No błagam.
Nie masz motywacji? Bo miałeś biegać, zdrowo się odżywiać i generalnie zmienić swoje nastawienie, ale nie wychodzi. I to nie jest kwestia motywacji. Widocznie nie zależy Ci na tym. Widocznie bodziec, który Cię do tego napędza jest zbyt słaby.Chcesz schudnąć? Odbicie w lustrze powinno Ci wystarczyć.
Chcesz poprawić kondycję? Spróbuj wejść na 5 piętro.
Chcesz zdrowo się odżywiać? Ale ciastko taaakie dobre.
Zmiany nie powinny być dla nas obciążeniem. Ba! Powinny być dla nas przyjemnością, bo co z tego, że będziesz jeść sałatę jak królik, skoro tak będzie ciągnęło Cię do czekolady. Nic na siłę.
Okej, nie twierdzę, że to źle, jak ktoś ma motywację zewnętrzną, taką jak udowodnienie czegoś innym, czy chociażby robienia tego dla rodziny (przykładowo ciąża), ale wtedy trzeba się jej trzymać, a nie odpuszczać, bo cośtam.
Chcesz ciastko? Zjedz ciastko. Chcesz poleżeć i pooglądać film zamiast ćwiczyć? Proszę Cię bardzo. Tylko żeby potem nie było płaczu o to, że nie ma efektów.
niedziela, 21 sierpnia 2016
Moje dziecko ma problem! Autoagresja część 2.
Trochę długo się zbierałam do tego wpisu, trochę blokada weny, ale koniec, trzeba pisać.
Dzisiaj druga część dotycząca autoagresji (PIERWSZA CZĘŚĆ) tym razem dla rodziców.
Zastawiam się, co niektórzy mają w głowach, by wierzyć w wymówki typu "kot". Naprawdę. Ja rozumiem, że nie jest to łatwy temat, nie oszukujmy się, dla obu stron. Jeśli widzisz, że Twoje dziecko ma jakieś podejrzane rany na rękach, nogach, a nawet brzuchu, to zareaguj, bo istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że jemu zależało na tym byś je zauważył. W każdym innym przypadku też reaguj, bo może stać się tragedia i nie, wcale nie straszę, mówię prawdę.
Tylko jak zacząć? Być może nie dopuszczasz do siebie tej myśli "przecież on/ona jest taka szczęśliwy/a. Wychodzi ze znajomymi, dobrze się uczy, jakie on/ona może mieć problemy?" Właśnie takie myślenie bywa zgubne, bo "jakie można mieć problemy w tym wieku?" Ano można. I to większe niż Ci się wydaje. Każdy wiek, każdy etap rozwoju ma swoje problemy i nie można ich dzielić na mniejsze i większe.
Nastolatek uczy się wszystkiego, a często wymagania wobec niego wykraczają poza zakres możliwości. Ucz się dobrze, wychodź ze znajomymi, miej pasje (tylko nie zbyt drogą, nie będziemy wydawać pieniędzy na Twoje widzimisię!!!) miej jakieś osiągnięcia we wszyskim, do tego odżywiaj się zdrowo i uprawiaj sport, uśmiechaj się, bądź kulturalny, pomagaj starszym, nie denerwuj się, nie smuć, nie miej problemów, a i nie licz, że Ci pomożemy, jesteś już duży.
Wcale nie koloryzuję, wiele osób w moim wieku tak właśnie ma. Ja jestem jedną z tym osób, która nie doświadczyła czegoś takiego jak "wymagania" ze strony rodziny, czasem tylko w żartach ktoś wspominał, że może się pochwalić taką mądrą siostrą/chrześnicą, a tu tylko średnia tylko 4,3. Zapomina wół jak cielęciem był. Przecież też zapewne pamiętasz pierwszy zawód miłosny, słabą ocenę, kłótnię z przyjacielem. Czy wtedy nie uważałeś tego za problem?
Okeeeej, ja rozumiem, że jest dużo innych wyjść niż wyładowywanie się na swoim ciele, ale jak już jest za późno to trzeba coś z tym zrobić.
Tutaj pojawia się pytanie co robić? Czy "walić prosto z mostu" i nie dać szansy na wykręcenie się, czy bawić się w podchody? Moim zdaniem pierwsza opcja jest lepsza, ale w momencie kiedy mamy pewność, że taki problem u naszej pociechy jest, chociaż trzeba przygotować się na brak współpracy, a także na możliwe gorzkie słowa. Rachunek sumienia, bo nie mogło być tak idealnie. Sadzasz delikwenta obok siebie, odkrywasz ten długi rękaw czy bluzę (tak tak, będzie nosić bluzę nawet przy 30 stopniach) i bez krzyków, bez kiwania palcem, bez pogardy w głosie pytasz "dlaczego?". Tutaj właśnie może pojawić się potok słów, niekoniecznie dla nas przyjemny. Trzeba się liczyć z tym, że dziecko nie będzie w stanie się otworzyć, może wtedy warto zaproponować psychologa? Wiem, że to cios w ego, bo "jak to moje dziecko nie chce ze mną rozmawiać?", ale to chyba nie o to chodzi, by zaspokoić własne potrzeby, ale by pomóc.
Chyba, że masz zamiaru, bo "jest duży, poradzi sobie", ale wtedy nie używaj aluzji i licz się z tym, że wizyta u psychologa/psychiatry (bo dużo osób patrzy przez pryzmat kosztów) kosztuje mniej niż pogrzeb. I tak, to miało zadziałać tak, jak zapewne zadziałało.
Czasem dziecko samo stawia pierwszy krok, samo chce rozmawiać, samo chce pomocy, idzie do nauczyciela, psychologa szkolnego czy kogokolwiek innego, a z doświadczenia wiem, że wtedy rodzic zostanie wezwany do szkoły, ale to już trzeba być wielkim ignorantem by nic nie zrobić (dzięki mamo :')). Zadaniem rodzica jest dziecko wspierać, jeśli samo chce pomocy tym lepiej, ale znaczy, że już niedługo może być za późno na jakąkolwiek pomoc.
Rozpisałam się, ale jeśli mogę kogoś uświadomić, to to zrobię. Ktoś da sobie radę sam, ktoś inny porozmawia z przyjacielem, a ktoś inny będzie zapadał się w tę spiralę zniszczenia. A to co Ty z tym zrobisz drogi rodzicu zależy od Ciebie.
Do przeczytania!
Dzisiaj druga część dotycząca autoagresji (PIERWSZA CZĘŚĆ) tym razem dla rodziców.
Zastawiam się, co niektórzy mają w głowach, by wierzyć w wymówki typu "kot". Naprawdę. Ja rozumiem, że nie jest to łatwy temat, nie oszukujmy się, dla obu stron. Jeśli widzisz, że Twoje dziecko ma jakieś podejrzane rany na rękach, nogach, a nawet brzuchu, to zareaguj, bo istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że jemu zależało na tym byś je zauważył. W każdym innym przypadku też reaguj, bo może stać się tragedia i nie, wcale nie straszę, mówię prawdę.
Tylko jak zacząć? Być może nie dopuszczasz do siebie tej myśli "przecież on/ona jest taka szczęśliwy/a. Wychodzi ze znajomymi, dobrze się uczy, jakie on/ona może mieć problemy?" Właśnie takie myślenie bywa zgubne, bo "jakie można mieć problemy w tym wieku?" Ano można. I to większe niż Ci się wydaje. Każdy wiek, każdy etap rozwoju ma swoje problemy i nie można ich dzielić na mniejsze i większe.
Nastolatek uczy się wszystkiego, a często wymagania wobec niego wykraczają poza zakres możliwości. Ucz się dobrze, wychodź ze znajomymi, miej pasje (tylko nie zbyt drogą, nie będziemy wydawać pieniędzy na Twoje widzimisię!!!) miej jakieś osiągnięcia we wszyskim, do tego odżywiaj się zdrowo i uprawiaj sport, uśmiechaj się, bądź kulturalny, pomagaj starszym, nie denerwuj się, nie smuć, nie miej problemów, a i nie licz, że Ci pomożemy, jesteś już duży.
Wcale nie koloryzuję, wiele osób w moim wieku tak właśnie ma. Ja jestem jedną z tym osób, która nie doświadczyła czegoś takiego jak "wymagania" ze strony rodziny, czasem tylko w żartach ktoś wspominał, że może się pochwalić taką mądrą siostrą/chrześnicą, a tu tylko średnia tylko 4,3. Zapomina wół jak cielęciem był. Przecież też zapewne pamiętasz pierwszy zawód miłosny, słabą ocenę, kłótnię z przyjacielem. Czy wtedy nie uważałeś tego za problem?
Okeeeej, ja rozumiem, że jest dużo innych wyjść niż wyładowywanie się na swoim ciele, ale jak już jest za późno to trzeba coś z tym zrobić.
Tutaj pojawia się pytanie co robić? Czy "walić prosto z mostu" i nie dać szansy na wykręcenie się, czy bawić się w podchody? Moim zdaniem pierwsza opcja jest lepsza, ale w momencie kiedy mamy pewność, że taki problem u naszej pociechy jest, chociaż trzeba przygotować się na brak współpracy, a także na możliwe gorzkie słowa. Rachunek sumienia, bo nie mogło być tak idealnie. Sadzasz delikwenta obok siebie, odkrywasz ten długi rękaw czy bluzę (tak tak, będzie nosić bluzę nawet przy 30 stopniach) i bez krzyków, bez kiwania palcem, bez pogardy w głosie pytasz "dlaczego?". Tutaj właśnie może pojawić się potok słów, niekoniecznie dla nas przyjemny. Trzeba się liczyć z tym, że dziecko nie będzie w stanie się otworzyć, może wtedy warto zaproponować psychologa? Wiem, że to cios w ego, bo "jak to moje dziecko nie chce ze mną rozmawiać?", ale to chyba nie o to chodzi, by zaspokoić własne potrzeby, ale by pomóc.
Chyba, że masz zamiaru, bo "jest duży, poradzi sobie", ale wtedy nie używaj aluzji i licz się z tym, że wizyta u psychologa/psychiatry (bo dużo osób patrzy przez pryzmat kosztów) kosztuje mniej niż pogrzeb. I tak, to miało zadziałać tak, jak zapewne zadziałało.
Czasem dziecko samo stawia pierwszy krok, samo chce rozmawiać, samo chce pomocy, idzie do nauczyciela, psychologa szkolnego czy kogokolwiek innego, a z doświadczenia wiem, że wtedy rodzic zostanie wezwany do szkoły, ale to już trzeba być wielkim ignorantem by nic nie zrobić (dzięki mamo :')). Zadaniem rodzica jest dziecko wspierać, jeśli samo chce pomocy tym lepiej, ale znaczy, że już niedługo może być za późno na jakąkolwiek pomoc.
Rozpisałam się, ale jeśli mogę kogoś uświadomić, to to zrobię. Ktoś da sobie radę sam, ktoś inny porozmawia z przyjacielem, a ktoś inny będzie zapadał się w tę spiralę zniszczenia. A to co Ty z tym zrobisz drogi rodzicu zależy od Ciebie.
Do przeczytania!
czwartek, 18 sierpnia 2016
Back to school!
Back to school! Ale o nienienienie, nie wychodź jeszcze. Nie mam zamiaru chwalić się zeszytami, plecaczkiem czy czym tam jeszcze.
Zapraszam na psychologiczne back to school- czyli jak się nastawić.
Jeśli idziesz do kolejnej klasy masz łatwiej i wiele z tych punktów możesz ominąć. Jednak jest też duże prawdopodobieństwo, że zaczynasz nowy etap edukacji. Tak jest też w moim przypadku, bo wkraczam na nieznane (względnie nieznane) tereny technikum. Zaczniemy od absolutnych podstaw dla wszystkich, a potem przejdę do tych punktów kiedy idziesz do nowej szkoły.
1. Wstawanie wcześniej.
Wiem. To katorga. Szczególnie kiedy w wakacje drzemie się do 10. Ale spokojnie, jest na to sposób. Zacznij ustawiać sobie budziki od godziny o której aktualnie najczęściej wstajesz o np. 15 minut. W ten sposób "cofniesz się" o ponad 3 godziny, czyli w sam raz.
W trakcie roku szkolnego też mam na to sposób, szczególnie, jeśli masz problem ze wstawaniem:
Ustaw sobie budzik przykładowo 20 minut przed planowanym wstaniem i zajmij się czymś: poczytaj książkę, poprzeglądaj koty w internecie albo powtórz materiał na sprawdzian. Cokolwiek, bylebyś nie zasnął. Potem będzie łatwiej ruszyć się z wygodnego łóżka, bo jesteś już rozbudzony.
2. Podręczniki
Przejrzyj podręczniki na ten rok jeśli już je masz. Dowiesz się jakich ekscytujących i wspaniałych rzeczy dowiesz się w kolejnym roku swojej edukacji. Tak, tak, zajechało trochę ironią, ale nie do końca, nie jest tak źle, bo kto wie? Może się miło zaskoczysz i poczujesz chemię do jakiegoś przedmiotu? Tak jak ja w 3 klasie gimnazjum poczułam chemię do chemii, której szczerze nienawidziłam, a polubiłyśmy się do tego stopnia, że byłyśmy razem na konkursie.
3. Zeszyty
I nie mówię tu o kolorach czy wzorach. Mam tylko nadzieję, że nie masz w swoim arsenale tych w twardej oprawie. Mało Ci ciężaru na plecach? Co do grubości, to jeśli idziesz kolejny rok do tej samej szkoły masz łatwiej, bo znasz nauczycieli i ich nastawienie względem przepisywania podręcznika. Jeśli chodzi o gimnazjum to spokojnie wystarczą Ci zeszyty 60- kartkowe (oprócz matematyki i polskiego oczywiście), a do mniej ważnych przedmiotów nawet 32 kartki stykną.
A jak sobie rozplanować zeszyty w szkole ponadgimnazjalnej? Jeśli idziesz do liceum to już zapewne znasz swoje rozszerzenia więc do tych przedmiotów przygotuj grubsze zeszyty, tak samo w technikum przedmioty zawodowe, ale tu uwaga, bo niektóre możesz mieć rok, inne 3 lata. To warto sprawdzić.
Zmorą wielu uczniów jest zeszyt do matematyki- A4 czy A5?
Ja w tym roku decyduję się na kołozeszyt A4. Dlaczego? Nie zajmuje dużo miejsca, bo połowę zawsze można schować do tyłu a dla osoby która ma matematykę w rozszerzeniu może okazać się zbawienny. Tutaj z wielkim bólem biorę twardą oprawę, bo chcę aby zeszyt trochę mi wytrzymał.
4. Plecak czy tobra?
Zawsze wolałam torby, mimo, że moje plecy protestowały i skutki niesłuchania ich czuję do dziś, bo koszmarnie pieką kiedy siedzę bez oparcia. Ale co tam, w tym roku też decyduję się na torbę, trochę liczę na ograniczenie przedmiotów, ale to dopiero od drugiej klasy. Jeśli masz dużo przedmiotów, to jednak mimo wszystko polecam plecak, ale tylko jeśli nosisz go poprawnie, czytaj na dwóch ramionach. Inaczej to nie ma sensu. Moim zdaniem wielką wadą plecaków jest to, że 1. Trzeba go ściągać by coś z niego wziąć 2. Niestety, jeśli komuś zdarza się dużo chodzić to bardzo grzeją się plecy, szczególnie zimą.
Jednak to tylko moja opinia, wybór pozostawiam Wam.
*. Bonus dla ambitnych z obu grup
Konkursy. Jeśli czujesz się na siłach to polecam. Szczególnie 3 klasa gimazjum i konkursy przedmiotowe. Niestety, często będzie się to wiązało z tym, że przesiedzisz ferie w szkole, ale to ma jakiś swój klimat i bardzo miło wspominam picie kawy nad testami z moją nauczycielką od informatyki czy pizza w zielonej szkole z kółkiem chemicznym. Owszem, nauki jest sporo (więcej niż sporo), ale jednak na te konkursy nie idzie każdy.
Teraz czas na część dla osób, które zaczynają nową szkołę.
5. Facebook
Ciężko mi to mówić, ale kto w dzisiejszych czasach nie ma Facebooka? W szkołach już dawno wywieszono listy klas. Zaproś, napisz, stwórzcie grupę klasową. Przecież nie tylko Ty nie będziesz nikogo znać.
6. Tylko spokój może nas uratować!
Nie bój się, to normalne, że się stresujesz. Nowa szkoła, nowi ludzie, nowi nauczyciele, przedmioty, wymagania i wszystko inne. I to dobrze, zmiany są dobre, nie zamykasz się w swojej "strefie komfortu". Świat jest za mały by zamykać się w małej grupce znajomych.
7. Daj się poznać i poznawaj
Pomyślcie o spotkaniu klasowym, w moim przypadku chyba obędzie się bez, bo czego ja się spodziewam po klasie nerdów (profil informatyczny), warto spróbować. Na rozpoczęciu roku nie będziecie stali i gapili się na siebie jak na kosmitów. Pokaż siebie z jak najlepszej strony, jeśli nie jesteś duszą towarzystwa, to nikt nie każe sypać Ci żartami z rękawa, jeśli jesteś typowym śmieszkiem, nie musisz stać z grobową miną. To wszystko wyjdzie w praniu. W końcu spędzicie ze sobą kilka lat.
8. Nauczyciele
Może ktoś z Twojej rodziny chodził do tej szkoły? A może masz w niej jakiś znajomych? Warto podpytać o nauczycieli. Lepiej nie zrazić się i nie ściągać u nauczyciela który ma rentgen w oczach albo starać się być poważnym przy nauczycielu-śmieszku. W końcu lepiej uczyć się na czyiś błędach.
To na tyle, może rozwinąć któryś z punktów? Zapraszam do komentowania!
Do przeczytania!
Zapraszam na psychologiczne back to school- czyli jak się nastawić.
Jeśli idziesz do kolejnej klasy masz łatwiej i wiele z tych punktów możesz ominąć. Jednak jest też duże prawdopodobieństwo, że zaczynasz nowy etap edukacji. Tak jest też w moim przypadku, bo wkraczam na nieznane (względnie nieznane) tereny technikum. Zaczniemy od absolutnych podstaw dla wszystkich, a potem przejdę do tych punktów kiedy idziesz do nowej szkoły.
1. Wstawanie wcześniej.
Wiem. To katorga. Szczególnie kiedy w wakacje drzemie się do 10. Ale spokojnie, jest na to sposób. Zacznij ustawiać sobie budziki od godziny o której aktualnie najczęściej wstajesz o np. 15 minut. W ten sposób "cofniesz się" o ponad 3 godziny, czyli w sam raz.
W trakcie roku szkolnego też mam na to sposób, szczególnie, jeśli masz problem ze wstawaniem:
Ustaw sobie budzik przykładowo 20 minut przed planowanym wstaniem i zajmij się czymś: poczytaj książkę, poprzeglądaj koty w internecie albo powtórz materiał na sprawdzian. Cokolwiek, bylebyś nie zasnął. Potem będzie łatwiej ruszyć się z wygodnego łóżka, bo jesteś już rozbudzony.
2. Podręczniki
Przejrzyj podręczniki na ten rok jeśli już je masz. Dowiesz się jakich ekscytujących i wspaniałych rzeczy dowiesz się w kolejnym roku swojej edukacji. Tak, tak, zajechało trochę ironią, ale nie do końca, nie jest tak źle, bo kto wie? Może się miło zaskoczysz i poczujesz chemię do jakiegoś przedmiotu? Tak jak ja w 3 klasie gimnazjum poczułam chemię do chemii, której szczerze nienawidziłam, a polubiłyśmy się do tego stopnia, że byłyśmy razem na konkursie.
3. Zeszyty
I nie mówię tu o kolorach czy wzorach. Mam tylko nadzieję, że nie masz w swoim arsenale tych w twardej oprawie. Mało Ci ciężaru na plecach? Co do grubości, to jeśli idziesz kolejny rok do tej samej szkoły masz łatwiej, bo znasz nauczycieli i ich nastawienie względem przepisywania podręcznika. Jeśli chodzi o gimnazjum to spokojnie wystarczą Ci zeszyty 60- kartkowe (oprócz matematyki i polskiego oczywiście), a do mniej ważnych przedmiotów nawet 32 kartki stykną.
A jak sobie rozplanować zeszyty w szkole ponadgimnazjalnej? Jeśli idziesz do liceum to już zapewne znasz swoje rozszerzenia więc do tych przedmiotów przygotuj grubsze zeszyty, tak samo w technikum przedmioty zawodowe, ale tu uwaga, bo niektóre możesz mieć rok, inne 3 lata. To warto sprawdzić.
Zmorą wielu uczniów jest zeszyt do matematyki- A4 czy A5?
Ja w tym roku decyduję się na kołozeszyt A4. Dlaczego? Nie zajmuje dużo miejsca, bo połowę zawsze można schować do tyłu a dla osoby która ma matematykę w rozszerzeniu może okazać się zbawienny. Tutaj z wielkim bólem biorę twardą oprawę, bo chcę aby zeszyt trochę mi wytrzymał.
4. Plecak czy tobra?
Zawsze wolałam torby, mimo, że moje plecy protestowały i skutki niesłuchania ich czuję do dziś, bo koszmarnie pieką kiedy siedzę bez oparcia. Ale co tam, w tym roku też decyduję się na torbę, trochę liczę na ograniczenie przedmiotów, ale to dopiero od drugiej klasy. Jeśli masz dużo przedmiotów, to jednak mimo wszystko polecam plecak, ale tylko jeśli nosisz go poprawnie, czytaj na dwóch ramionach. Inaczej to nie ma sensu. Moim zdaniem wielką wadą plecaków jest to, że 1. Trzeba go ściągać by coś z niego wziąć 2. Niestety, jeśli komuś zdarza się dużo chodzić to bardzo grzeją się plecy, szczególnie zimą.
Jednak to tylko moja opinia, wybór pozostawiam Wam.
*. Bonus dla ambitnych z obu grup
Konkursy. Jeśli czujesz się na siłach to polecam. Szczególnie 3 klasa gimazjum i konkursy przedmiotowe. Niestety, często będzie się to wiązało z tym, że przesiedzisz ferie w szkole, ale to ma jakiś swój klimat i bardzo miło wspominam picie kawy nad testami z moją nauczycielką od informatyki czy pizza w zielonej szkole z kółkiem chemicznym. Owszem, nauki jest sporo (więcej niż sporo), ale jednak na te konkursy nie idzie każdy.
Teraz czas na część dla osób, które zaczynają nową szkołę.
5. Facebook
Ciężko mi to mówić, ale kto w dzisiejszych czasach nie ma Facebooka? W szkołach już dawno wywieszono listy klas. Zaproś, napisz, stwórzcie grupę klasową. Przecież nie tylko Ty nie będziesz nikogo znać.
6. Tylko spokój może nas uratować!
Nie bój się, to normalne, że się stresujesz. Nowa szkoła, nowi ludzie, nowi nauczyciele, przedmioty, wymagania i wszystko inne. I to dobrze, zmiany są dobre, nie zamykasz się w swojej "strefie komfortu". Świat jest za mały by zamykać się w małej grupce znajomych.
7. Daj się poznać i poznawaj
Pomyślcie o spotkaniu klasowym, w moim przypadku chyba obędzie się bez, bo czego ja się spodziewam po klasie nerdów (profil informatyczny), warto spróbować. Na rozpoczęciu roku nie będziecie stali i gapili się na siebie jak na kosmitów. Pokaż siebie z jak najlepszej strony, jeśli nie jesteś duszą towarzystwa, to nikt nie każe sypać Ci żartami z rękawa, jeśli jesteś typowym śmieszkiem, nie musisz stać z grobową miną. To wszystko wyjdzie w praniu. W końcu spędzicie ze sobą kilka lat.
8. Nauczyciele
Może ktoś z Twojej rodziny chodził do tej szkoły? A może masz w niej jakiś znajomych? Warto podpytać o nauczycieli. Lepiej nie zrazić się i nie ściągać u nauczyciela który ma rentgen w oczach albo starać się być poważnym przy nauczycielu-śmieszku. W końcu lepiej uczyć się na czyiś błędach.
To na tyle, może rozwinąć któryś z punktów? Zapraszam do komentowania!
Do przeczytania!
Subskrybuj:
Posty (Atom)